środa, 12 listopada 2014

Pewnego razu w Alpach...

Wracam po nieprzyzwoicie długiej przerwie. Nie spodziewałam się, że na blogu będzie taki przestój, ale na fali ostatnich zmian w życiu zawodowym i osobistym nie znalazłam czasu na pisanie. Poniekąd się z tego cieszę, bo teraz mogę odbyć podróż w przeszłość razem z Wami i jeszcze raz, choćby częściowo, przeżyć te ostatnie miesiące. A działo się, działo... ;)


Po wakacyjnym wypoczynku w Polsce i zregenerowaniu się po jednym z najbardziej wyczerpujących okresów mojego życia (koniec studiów, egzaminy w Polsce i we Francji), spakowałam prawie wszystko, co miałam, i ostatniego sierpnia wyjechałam w Alpy. Konkretnie - do Sanktuarium Matki Boskiej w La Salette. Już na początku tego roku zaczęłam snuć wakacyjne plany, by spędzić przynajmniej 2 miesiące we Francji, i w wyniku różnych okoliczności zdecydowałam się na wolontariat. Pomyślałam, że będzie to fajny sposób na poznanie nowego miejsca, czy podszkolenie języka, nie wydając przy tym ani grosza i jeszcze robiąc coś pożytecznego dla innych. Po wytrwałych poszukiwaniach na francuskich stronach znalazłam ogłoszenie po polsku, na stronie Saletynów, i była to dla mnie taka ulga, że zaraz skleciłam list motywacyjny, wybrałam jakieś zdjęcie, na którym udaję, że jestem sympatyczna, i wysłałam zgłoszenie. Nie ukrywam, że w tym kontekście do oczywistych zalet wolontariatu dołączył się aspekt moich religijnych poszukiwań, które miałam nadzieję rozwinąć w czasie tego pobytu. Zgłoszenie zostało przyjęte i w ten oto sposób ostatniego sierpnia znalazłam się w autobusie pędzącym z prędkością światła (jak mi się w przystępie paniki zdawało) po dzikich alpejskich zakrętach, by wywieźć na wpół zemdlałą mnie na wysokość 1800 m.n.p.m. Po dotarciu na miejsce moim oczom ukazał się taki widok:
źròdło: Internet


Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że w tym momencie wszelkie niedogodności podróży wyparowały mi z pamięci;) Sanktuarium położone jest w niewiarygodnie malowniczym otoczeniu. Nieważne, w którą stronę zwrócimy wzrok, zawsze zobaczymy górskie szczyty, zatopione w chmurach, majestatycznie rozpanoszone wokół miejsca objawienia, gdzie w 1848 r. Matka Boska miała ukazać się dwójce pastuszków - Maksymilianowi i Melanii.    Niesamowita jest myśl, że tam, gdzie niecałe 200 lat temu były tylko Alpy, dziś stoi budynek, do którego pielgrzymują tysiące ludzi rocznie, w grupach i indywidualnie, na dzień i na całe tygodnie, dosłownie z całego świata -  w swojej pracy spotkałam zarówno ludzi ze Stanów, jak i z Nowej Zelandii czy Birmy. Obok, oczywiście, tłumu Polaków. Obok Francuzów byliśmy tam najbardziej reprezentowanym narodem, zarówno w kategorii "wolontariusze", jak i "pielgrzymi". Co postawiło pod znakiem zapytania jeden z celów mojego wyjazdu, tzn. podszkolenie języka ;) Na szczęście cały wrzesień pracowałam na recepcji, więc miałam bardzo dużo okazji do ćwiczeń, zwłaszcza przez telefon. W październiku byłam za to na restauracji, co było dla mnie trudnym przeżyciem, bo nigdy nie pracowałam fizycznie, i nigdy nie miałam okazji poczuć na własnej skórze, jak taka zwykła praca wygląda. I muszę przyznać, że byłam niesamowicie wręcz zmęczona.... Po kilku godzinach obsługiwania pielgrzymów, mycia stołów i zamiatania podłogi, tylko po to, by za chwilę zrobić to samo, miałam mętlik w głowie. Wracałam do pokoju, rzucałam się na łóżko, zamykałam oczy i... dalej widziałam te stoliki, te krzesła, te podłogi. Odlot! Ale cieszę się, że miałam takie doświadczenie. Po wielu latach studiów i pracowania tylko głową to doświadczenie ciężkiej fizycznej pracy, przy której się nie myśli, przy której bolą nogi i plecy, przy której wszystko jest jasne i proste - pozwoliło mi się oczyścić i zrelaksować. Także cieszę się, że mogłam poznać pracę w dwóch różnych serwisach. A jest ich całe mnóstwo! Od sprzątania pokoi, przez pracę w barze i obsługę jadalni księży, po animację wycieczek czy opiekę pielęgniarską (a to i tak nie wszystko).

Każdy znajdzie coś dla siebie, a znajomość francuskiego nie jest wymagana - wystarczą podstawy angielskiego, by zrozumieć zasady sprzątania pokoju i obsługi restauracji, a wielu pielgrzymów i wolontariuszy jest z Polski, więc nikt nie będzie się z powodu braku znajomości języka czuł samotnie. Wielu księży również pochodzi z Polski, i są oni dostępni praktycznie na każde zawołanie, więc opieka duchowa jest na bardzo wysokim poziomie.

Nie wspominając o tym, że wszyscy są ogromnie sympatyczni, uśmiechnięci, pomocni, i mimo że pod koniec mojego wyjazdu byłam już zmęczona nadmiarem towarzystwa, to teraz, z perspektywy czasu, myślę, że stworzyliśmy coś na kształt dziwacznej rodziny i kiedy oglądam nasze stare zdjęcia, to nieodmiennie się wzruszam.


Dość słowotoku, teraz niech obrazy przemówią same za siebie!

źròdło: Internet

Tu jednakowoż muszę skrobnąć kilka słów - mianowicie to, co widać na zdjęciu, to procesja z lampionami, odbywająca się w La Salette codziennie wieczorem. W takt pieśni "Dziewico Saletyńska", uroczyście śpiewanej w wielu językach przez ksìęży, dzień w dzień dziesiątki pielgrzymów maszerują wokół miejsca objawienia, dzierżąc w dłoni różnokolorowe lampiony, na których w różnych językach wypisane są słowa tejże pieśni, podobnie jak Anioła Pańskiego. Pieśń przeplatana jest modlitwami Ojcze Nasz i Zdrowaś Maryjo, również w wielu językach - zależnie od tego, z jakiego kraju pochodziły dane wycieczki. Było to naprawdę niesamowite przeżycie, słyszeć te słowa w tylu językach, obserwować kolejne grupy ludzi podejmujące z entuzjazmem pieśń, kiedy usłyszały swą ojczystą mowę.... Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie bardzo duże wrażenie, mimo tego, że jestem osobą niewierzącą. Krótko mówiąc - to trzeba zobaczyć!

Na tym dzisiaj skończę :) Polecam ten wolontariat każdemu, kto ma trochę wolnego czasu, i nie ma co z nim zrobić. Nie będziecie żałować. Gdyby ktoś miał jakieś pytania praktyczne à propos wyjazdu, to służę pomocą. :)


Pozdrawiam serdecznie!