wtorek, 29 lipca 2014

Lekarze piszą, piszą o lekarzach


Jako że ostatnio nadrabiam czytelnicze zaległości, pomyślałam, że podzielę się z Wami kilkoma tytułami, które mogę każdemu polecić z całego serca, a nawet wepchnąć mu do ręki, posadzić na fotelu i stać z batem, dopóki nie skończy czytać. :) Jednym z moich największych marzeń jest napisanie książki.  Od pomysłu do przemysłu daleka droga i pewnie zabiorę się za nią za jakieś 20 lat, i mam nadzieję, że wtedy całe zebrane doświadczenie zawodowe pomoże mi stworzyć coś interesującego. Pocieszam się tym, że Sapkowski napisał Wiedźmina w wieku 40tu lat, więc na spełnianie marzeń nigdy nie jest za późno. :)
Ostatnio wpadło mi w ręce kilka książek napisanych przez lekarzy o lekarzach. Mam bezbrzeżny podziw dla takich osób, prawdziwych ludzi renesansu – łączą w swoim życiu ogromną wiedzę, naukowe zacięcie, ciężką pracę i piękno literatury. Odsłaniają przed ludźmi nie mającymi związku z medycyną cały ten tajemniczy świat, pełni pokory i zachwytu. Dlatego postanowiłam napisać po dwa zdania o kilku z takich książek, choć możliwe, że wielu z Was już te tytuły zna – w końcu należą do bestsellerów światowej klasy. :)

Lekarze piszą


1. "Powrót do Missing" jest jednym z najlepszych dzieł, jakie przeczytałam w życiu. Napisane przez chirurga, profesora Uniwersytetu Stanford, opowiada historię dwóch braci bliźniaków, sierot wychowywanych w szpitalu misyjnym w Addis Abebie. Synowie ojca-lekarza, obierają tę samą drogę i pozwalają medycynie zawładnąć swoim życiem. Pozwalają na to też kobiecie – niestety, w przypadku obydwu braci tej samej. Jest to bardzo mądra książka, a do tego literackiego kotła, z którego parują tajemnica, miłość, ból i wszystkie te dobre i złe elementy, które czynią nasze życie tak pięknym – autor zdołał wrzucić wiarygodnych, wrażliwych bohaterów, daleką, parną Afrykę i medycynę, ze wszystkimi jej cudami i porażkami. Medycynę, którą opisał w sposób z jednej strony bardzo przystępny, a z drugiej – bardzo głęboki, pozwalając czytelnikowi na poznanie tego świata, do tego stopnia, że prawie można poczuć drżenie rąk chirurga w czasie jednej z opisywanych operacji i struchleć przed odpowiedzialnością, jaka promieniuje z każdej decyzji podejmowanej na kartach książki. Wszystko to napisane pięknym językiem, z werwą, z elementami suspensu i historią miłosną – słowem, absolutne cudo. :) 




2. Zanim opiszę moje przemyślenia na temat tej książki, warto rzucić tu kilkoma faktami. Mianowicie, książka ta zdobyła Pulitzera, zaś magazyny New York Times i TIME zaliczyły ją – odpowiednio – do stu najlepszych książek wszechczasów/stulecia. To chyba wystarczy, żeby po nią sięgnąć ;) Ale ja też chciałam dorzucić swoje trzy grosze. Podobnie jak w przypadku Powrotu do Missing, i tu autor jest bezpośrednio zaangażowany w temat, o którym pisze - Siddhartha Mukherjee jest onkologiem i hematologiem na Columbia University. W swojej książce stworzył biografię raka – przytacza pierwsze istniejące zapisy na temat tej choroby, i odkrywa przed nami historię walki z nią na przestrzeni wieków. Robi to poprzez prezentowanie przypadków różnych chorych, w niezwykle plastyczny sposób opisując ich zmagania i cierpienie. Podczas gdy na jednym biegunie tej historii są pacjenci, bezradni i szukający pomocy, na drugim gorączkowo i bez wytchnienia pracują lekarze – i tu również Mukherjee spisuje się znakomicie, pokazując, jak tytaniczną pracę wykonywali i w jak niezwykły sposób dokonywali swoich odkryć. Wydaje mi się to strasznie ciekawe i warte uwagi. Ciekawie jest się dowiedzieć historii jakiejś terapii, operacji lub pochodzenia eponimu, dzięki temu element ten nabiera zupełnie innego koloru :) poza tym w ten sposób oddajemy hołd wszystkim tym osobom, których ciężka praca przyczyniła się do tego, co wiemy i z czego korzystamy dzisiaj.

Jako że znowu rozpisałam się niemiłosiernie – chyba nie potrafię napisać zwięzłej notki – jeszcze tylko dwa słowa o tej książce:


autora, którego poleciła na swoim blogu Polka we Francji. Somoza jest psychiatrą i autorem licznych kryminałów, z których na razie przeczytałam tylko ten widoczny na obrazku, ale na pewno sięgnę po więcej. Moja niezbyt bujna wyobraźnia nigdy nie pozwalała mi bać się przy czytaniu książek, tak naprawdę przerażały mnie tylko horrory :) Nawet Lovecraft nie był mi straszny, o Mastertonie nie wspominając :P. Ale przy tej książce po raz pierwszy w życiu poczułam dreszcze na plecach. Bardzo ciężki, gęsty klimat, z morderstwem wbudowanym w świat poezji, na każdym kroku ujawnia erudycję autora. Jestem pełna podziwu dla pomysłu i wykonania, i szczerze polecam.
____

W drugiej części „cyklu czytelniczego” opiszę kilka książek „o lekarzach” – to tak gwoli wyjaśnienia, skąd wzięłam tytuł ;)

Pozdrawiam Was serdecznie! Na koniec jeszcze zdjęcie Gacka, który rośnie jak na drożdżach:


:)

piątek, 25 lipca 2014

O skarbie znalezionym w lesie :)



Już od jakiegoś czasu chciałam napisać posta o moich kotkach, ale cały czas miałam coś innego na głowie. Zwlekałam bez końca, aż w końcu doszło do tego, że byłam na siebie zła, że założyłam bloga, i nie mogę się zmusić do napisania tej notki :) Okazało się jednak, że był po temu specjalny powód. Zapraszam do czytania o tym, jakie to skarby można znaleźć na leśnym szlaku :)

W poniedziałek wybrałyśmy się z mamą do lasu położonego niedaleko naszego domu. Chodzimy tam od wielu lat praktycznie codziennie, jeśli tylko pogoda i zewnętrzne okoliczności temu sprzyjają. Mamy ustaloną 5-kilometrową trasę, którą pokonujemy w jakieś 1,5 h, i chyba ciężko byłoby nam znaleźć coś, co sprawia nam w życiu większą przyjemność niż te spacery, rozmowy, i obserwowanie, jak zmieniają się pory roku, a wraz z nimi liście na drzewach, kwiatuszki przy ścieżce i fauna w jeziorku niedaleko leśniczówki. Jest to nasza oaza spokoju i źródło stałego kontaktu z przyrodą, mimo tego, że mieszkamy w mieście. Wyszukałam nawet zdjęcie naszej ścieżki – biegnąca postać w oddali to mój brat :):




Mimo że kochamy nasz las, nie spodziewałybyśmy się z najśmielszych snach, że zostaniemy tak szczodrze przez niego obdarowane. Wybrałyśmy się w poniedziałek na poranny spacer, korzystając z urlopu mamy, i niczego nie podejrzewając weszłyśmy sobie raźnym krokiem na ścieżkę… Aż tu nagle dobiegło nas kocie miauczenie. W pierwszym momencie myślałam, że się przesłyszałam, bo jako kocia matka trojga dzieci :) wszędzie wypatruję kotów, ale gdy miauczenie się powtórzyło, nie miałam już wątpliwości. Zaczęłyśmy się rozglądać, by ustalić, skąd dobiega ten głos, i nagle pod drzewem zobaczyłyśmy białe stworzonko, drące się wniebogłosy. Podeszłam do niego i po krótkim pościgu (bo w pierwszej chwili się mnie oczywiście przestraszyło) wzięłam je na ręce. W tym momencie już wiedziałam, że wpadłam jak śliwka w kompot. Zwierzątko było malusieńkie, a ja, mimo że w szczytowym okresie swojej kociej kariery miałam na stanie 5 worków na pchły, to nigdy nie trzymałam na rękach KOCIĄTKA. Byłem brudny jak nieboskie stworzenie, miałem wbite w oczko jakieś nasionko, i wyglądałem tak:



Przez chwilę spoglądałyśmy na siebie z mamą bezradnie, zastanawiając się, która powie głośno to, co obie już wiedziałyśmy: „bierzemy go!”. Po szybkim telefonie do taty i wysłaniu mu mmsa ze zdjęciem widocznym powyżej, przytuliłam do siebie mocno to dzieciątko i powędrowałyśmy z powrotem do domu. Tu natychmiast dałyśmy mu trochę jedzenia naszych dużych kotów –i to, co zobaczyłyśmy, nas oszołomiło. Zjadł całą porcję w jakieś 0,01 sekundy, po czym zaczął gryźć talerz. W życiu nie widziałam tak głodnego zwierzątka. Jest u nas już tydzień, a cały czas je wszystkie posiłki w ten sam łapczywy sposób, jakby nie rozumiał, że już jest bezpieczny i nigdy niczego mu nie zabraknie… za każdym razem musi się najeść, jakby to miał być jego ostatni posiłek w życiu. Po jedzeniu zabrałyśmy się za kąpiel, i – dziw nad dziwy! – podobało mu się! To była pierwsza z wielu niespodzianek, jakich nam dostarczył w ostatnich dniach. Lubi wodę, widzi się w lustrze, widzi rybki w akwarium jako jedyny nasz kot (które to akwarium było nota bene kupione, by kotki miały telewizor… ech;) )… Po jedzeniu, kąpieli i manikiurze :) wyglądałem tak:



Niestety, gdy trochę odpoczął i zaczął spacerować po moim pokoju, okazało się, że ma chorą lewą tylną nóżkę. W związku z tym nie może się podrapać, gdy swędzi go uszko, nie może nigdzie wskoczyć… Strasznie mi go żal. Pojechałyśmy z nim od razu do weterynarza i po wykonaniu zdjęcia RTG okazało się, że… ma złamaną kość biodrową i szyjkę kości udowej :( Będzie operowany jak tylko trochę go odkarmimy, tj. za jakieś 2-3 tygodnie. Nawet nie chcę myśleć, jak doszło u niego do tego złamania. Zastanawiam się też, czy to może z jego powodu znalazł się w lesie? Może ktoś nie chciał się opiekować chorym kotem, i wyrzucił przy pierwszej okazji. Znalazłyśmy go daleko od zabudowań, poza tym później znów poszłyśmy do lasu na spacer, i nie widziałyśmy, żeby szukała go jego mama, więc myślę, że nie czekało go w tym lesie nic dobrego. Nie mogę się napatrzeć, jaki jest dzielny, i jak sobie dobrze radzi z chodzeniem mimo tych złamań. Wciąga się na łóżko i śpi na samym środeczku jak basza :), już trzeciego dnia sam poszedł do kuwety i zrobił co trzeba, jest po prostu aniołem :) Dobrze, że mam teraz wakacje i mogę się nim opiekować, bo wymaga strasznie dużo uwagi, muszę nawet wstawać do niego w nocy, żeby go nakarmić i wysikać :) Czuję się, jakbym miała dziecko ;) Pozostałe koty (którym poświęcę osobną notkę :) ) chyba się go boją. Wszędzie za nim łażą i obserwują z bezpiecznej odległości, obwąchują go i czasem fuczą (na szczęście nie biją). Ale nasze nowe dzieciątko się tym nie zraża i nawet jak tamte potwory burczą, to i tak podchodzi do nich, zaczepia do zabawy, strzela baranki… Kto by pomyślał, że w środku lasu znajdziemy taki skarb!!! :)


A, byłabym zapomniała – mam na imię Gacek, ważę 85 dag i mam 6 tygodni. :)