piątek, 25 lipca 2014

O skarbie znalezionym w lesie :)



Już od jakiegoś czasu chciałam napisać posta o moich kotkach, ale cały czas miałam coś innego na głowie. Zwlekałam bez końca, aż w końcu doszło do tego, że byłam na siebie zła, że założyłam bloga, i nie mogę się zmusić do napisania tej notki :) Okazało się jednak, że był po temu specjalny powód. Zapraszam do czytania o tym, jakie to skarby można znaleźć na leśnym szlaku :)

W poniedziałek wybrałyśmy się z mamą do lasu położonego niedaleko naszego domu. Chodzimy tam od wielu lat praktycznie codziennie, jeśli tylko pogoda i zewnętrzne okoliczności temu sprzyjają. Mamy ustaloną 5-kilometrową trasę, którą pokonujemy w jakieś 1,5 h, i chyba ciężko byłoby nam znaleźć coś, co sprawia nam w życiu większą przyjemność niż te spacery, rozmowy, i obserwowanie, jak zmieniają się pory roku, a wraz z nimi liście na drzewach, kwiatuszki przy ścieżce i fauna w jeziorku niedaleko leśniczówki. Jest to nasza oaza spokoju i źródło stałego kontaktu z przyrodą, mimo tego, że mieszkamy w mieście. Wyszukałam nawet zdjęcie naszej ścieżki – biegnąca postać w oddali to mój brat :):




Mimo że kochamy nasz las, nie spodziewałybyśmy się z najśmielszych snach, że zostaniemy tak szczodrze przez niego obdarowane. Wybrałyśmy się w poniedziałek na poranny spacer, korzystając z urlopu mamy, i niczego nie podejrzewając weszłyśmy sobie raźnym krokiem na ścieżkę… Aż tu nagle dobiegło nas kocie miauczenie. W pierwszym momencie myślałam, że się przesłyszałam, bo jako kocia matka trojga dzieci :) wszędzie wypatruję kotów, ale gdy miauczenie się powtórzyło, nie miałam już wątpliwości. Zaczęłyśmy się rozglądać, by ustalić, skąd dobiega ten głos, i nagle pod drzewem zobaczyłyśmy białe stworzonko, drące się wniebogłosy. Podeszłam do niego i po krótkim pościgu (bo w pierwszej chwili się mnie oczywiście przestraszyło) wzięłam je na ręce. W tym momencie już wiedziałam, że wpadłam jak śliwka w kompot. Zwierzątko było malusieńkie, a ja, mimo że w szczytowym okresie swojej kociej kariery miałam na stanie 5 worków na pchły, to nigdy nie trzymałam na rękach KOCIĄTKA. Byłem brudny jak nieboskie stworzenie, miałem wbite w oczko jakieś nasionko, i wyglądałem tak:



Przez chwilę spoglądałyśmy na siebie z mamą bezradnie, zastanawiając się, która powie głośno to, co obie już wiedziałyśmy: „bierzemy go!”. Po szybkim telefonie do taty i wysłaniu mu mmsa ze zdjęciem widocznym powyżej, przytuliłam do siebie mocno to dzieciątko i powędrowałyśmy z powrotem do domu. Tu natychmiast dałyśmy mu trochę jedzenia naszych dużych kotów –i to, co zobaczyłyśmy, nas oszołomiło. Zjadł całą porcję w jakieś 0,01 sekundy, po czym zaczął gryźć talerz. W życiu nie widziałam tak głodnego zwierzątka. Jest u nas już tydzień, a cały czas je wszystkie posiłki w ten sam łapczywy sposób, jakby nie rozumiał, że już jest bezpieczny i nigdy niczego mu nie zabraknie… za każdym razem musi się najeść, jakby to miał być jego ostatni posiłek w życiu. Po jedzeniu zabrałyśmy się za kąpiel, i – dziw nad dziwy! – podobało mu się! To była pierwsza z wielu niespodzianek, jakich nam dostarczył w ostatnich dniach. Lubi wodę, widzi się w lustrze, widzi rybki w akwarium jako jedyny nasz kot (które to akwarium było nota bene kupione, by kotki miały telewizor… ech;) )… Po jedzeniu, kąpieli i manikiurze :) wyglądałem tak:



Niestety, gdy trochę odpoczął i zaczął spacerować po moim pokoju, okazało się, że ma chorą lewą tylną nóżkę. W związku z tym nie może się podrapać, gdy swędzi go uszko, nie może nigdzie wskoczyć… Strasznie mi go żal. Pojechałyśmy z nim od razu do weterynarza i po wykonaniu zdjęcia RTG okazało się, że… ma złamaną kość biodrową i szyjkę kości udowej :( Będzie operowany jak tylko trochę go odkarmimy, tj. za jakieś 2-3 tygodnie. Nawet nie chcę myśleć, jak doszło u niego do tego złamania. Zastanawiam się też, czy to może z jego powodu znalazł się w lesie? Może ktoś nie chciał się opiekować chorym kotem, i wyrzucił przy pierwszej okazji. Znalazłyśmy go daleko od zabudowań, poza tym później znów poszłyśmy do lasu na spacer, i nie widziałyśmy, żeby szukała go jego mama, więc myślę, że nie czekało go w tym lesie nic dobrego. Nie mogę się napatrzeć, jaki jest dzielny, i jak sobie dobrze radzi z chodzeniem mimo tych złamań. Wciąga się na łóżko i śpi na samym środeczku jak basza :), już trzeciego dnia sam poszedł do kuwety i zrobił co trzeba, jest po prostu aniołem :) Dobrze, że mam teraz wakacje i mogę się nim opiekować, bo wymaga strasznie dużo uwagi, muszę nawet wstawać do niego w nocy, żeby go nakarmić i wysikać :) Czuję się, jakbym miała dziecko ;) Pozostałe koty (którym poświęcę osobną notkę :) ) chyba się go boją. Wszędzie za nim łażą i obserwują z bezpiecznej odległości, obwąchują go i czasem fuczą (na szczęście nie biją). Ale nasze nowe dzieciątko się tym nie zraża i nawet jak tamte potwory burczą, to i tak podchodzi do nich, zaczepia do zabawy, strzela baranki… Kto by pomyślał, że w środku lasu znajdziemy taki skarb!!! :)


A, byłabym zapomniała – mam na imię Gacek, ważę 85 dag i mam 6 tygodni. :)



2 komentarze:

JolaK pisze...

Milusi:)

Lady Lukrecja pisze...

Jaki słodki maluszek na pewno jest teraz przeszczęśliwy. :-)

Prześlij komentarz