Zacznę
od tego, że zanim usłyszałam o tym jeziorze na początku tego roku, to
nawet nie wiedziałam, że ono istnieje. Potem zaczęłam szukać informacji,
gdzie to to oczko wodne niby jest i dlaczego niby warto się tam udać, i
tu proszę, czego się człowiek na starość nie dowie - jest to jedno z
najczęściej fotografowanych miejsc w Europie! No, to już jest coś. Potem
wzięłam się za oglądanie zdjęć, i wtedy już żadne argumenty nie były mi
potrzebne do wybrania tego miejsca na naszą podróż poślubną (że
powinniśmy się na tym wyborze zatrzymać i nie zapędzać się do Wenecji,
zorientowałam się po fakcie). No bo sami popatrzcie:
Ta
wieża, którą widać na wyspie Blejski otok, to fragment kościoła z
XV-ego wieku. Na szczycie wieży znajduje się dzwon, a w kaplicy - sznur
od tego dzwonu, który należy pociągnąć 3 razy, żeby spełniło się nasze
życzenie ( daj Boże, żeby nie padało w drodze powrotnej, ECH). Do wyspy
dopływa się 1) barką dla 20stu pasażerów (12€/os.), jest to tylko
pozornie wersja dla leniwych, a tak naprawdę - dla lubiących zwiedzanie
wyczynowe - bo te 12€ obejmują 40 minut na wyspie i ani minuty więcej.
Także prędziutko, prędziutko, wyskakujemy na brzeg, biegiem po schodach,
kupujemy bilet wstępu do kaplicy, ciągniemy sznura, jeszcze tylko słit
focie, kilka ochów i achów nad widokiem i biegusiem do barki. Uff, od
samego opisu dostałam zadyszki.
No
dobra, jeśli chcecie być panem swojego czasu i ujarzmicielem wod
szerokich, możecie wynająć też łódkę dla 2 osób (czyli: pani się opala,
pan wiosłuje, polecam, moj wyrodny małżonek wolał wyspowy sprint od
wioseł), lub, wersja dla wysportowanych (albo: dużo bardziej
wysportowanych): płynąć wpław.
Nawet jeden pan płynął w czasie burzy.
Jako
psychiatra nie powinnam się dziwić, nic co ludzkie i tak dalej, no i
nie takie rzeczy się widziało, no ale tak patrzyłam na tego pana i
myślałam sobie, że człowieku, WHY.
Jakby
tego wszystkiego było mało dla stworzenia pocztówkowego widoku, to nad
jeziorem góruje, ze 130stu metrów, średniowieczny zamek.
No
dobra, ale nie samym bledem człowiek żyje. Jeśli znudzi nam się
przepływanie jeziorka wzdłuż i wszerz, na barce, łódce i wpław, a także
obchodzenie jeziorka dookoła pieszo lub rowerem (tyle możliwości! jedno
jeziorko, a ile uciechy; zapomniałam wspomnieć, że obchodząc jezioro,
można zatrzymać się na kawę w jednej z wielu kawiarni, a my wybraliśmy
Cafe Belvedere, gdzie sam Tito podejmował swoich gości, a która ofiaruje
niesamowicie malownicze ciastka i niezwykle pyszne widoki...hm..),
możemy wybrać się do wąwozu Vintgar, gdzie nie wiadomo, czego jest więcej: pięknych widoków, czy turystów (ew. pięknych turystów płci żeńskiej:P). Poruszamy się po nim w ślimaczym tempie (to tak żeby była równowaga w przyrodzie, po Bledzie), bo z jednej strony wąskie te mostki,a z drugiej strony tu pani wiąże sznurówkę, a tam pani cyka słit focię, powodując ludzki korek. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - to pozwala nam na kontemplowanie widoków, a naprawdę jest co kontemplować:
By
wrócić do Bledu, mamy 2 opcje: albo w tył zwrot i przemierzamy jeszcze
raz cały wąwóz, albo wybieramy mniej uczęszczaną drogę naookoło i
napotykamy następujące widoki:
no, to już wiecie, którą drogę wybrać ;-)
Trzecim
pomysłem na wycieczkę niedaleko jeziora Bled jest wypad nad jezioro
Bohinj, które podobno jest równie piękne i mniej uczęszczane, ale nie
mogliśmy się tam udać z tego ważnego powodu, że nam się nie chciało.
I feel Slovenia!
0 komentarze:
Prześlij komentarz