o, tak ładnie jest w Wenecji |
a to drugie zachwyciło.Taki był zamysł na nasz pierwszy małżeński urlop: jeden kraj "typowy" na słodko-uroczo-romantyczną podróż poślubną, z pożeraniem lodów w ilosciach hurtowych, uciekaniem przed ulicznymi handlarzami róż, ktorzy wtykają je nieopatrznej, Bogu ducha winnej ofierze do reki i natychmiast udają niewinnych: ależ mademoiselle, wzięła pani różę, trzeba zapłacić!; z cykaniem słit foci na mostkach Wenecji i z pływaniem gondolą po nocy (no dobra, to ostatnie nam nie wyszło - no bo 100 euro za poł h, NO CHYBA NIE)... A drugie miejsce trochę mniej "typowe", z wiekszą ilością zieleni na metr kwadratowy: jezioro Bled na Słowenii (z przejazdem przez Lublanę, ktora wydała mi się być cudowną, swojską mieszanką Krakowa z Lublinem), o którym planuję osobny wpis.
jezioro Bled |
Następnie podróż dwoma autobusami, dwoma samolotami, autobusem i jeszcze tylko pociągiem i już dom. I tak się lenimy w naszym małżeńskim gniazdku od czterech dni, zwracając sie do siebie żono i mężu i piekąc chleb w naszej maszynie do chleba, którą dostaliśmy na prezent ślubny.
O tak, nie ma to jak zapach swieżo upieczonego chleba jako budzik w niedzielny poranek!
0 komentarze:
Prześlij komentarz