niedziela, 6 sierpnia 2017

O burczeniu.

Dziś będzie o temacie bardzo mi bliskim, albowiem - o jedzeniu. A raczej jego braku. A raczej - jego nieobecności wtedy, kiedy potrzeba (czyt. często).

Czyli wpis z cyklu "Polka za granicą narzeka" :) (tak tak, już się mentalnie zobowiązuję do wyliczanki "co mi się tu podoba", żeby nie było, że marudzę, że trawa gdzie indziej zieleńsza itd, itp:) )
 
z internetu
 
Od mojego przyjazdu do Francji zdążyłam się już przyzwyczaić do wielu rzeczy (m.in. buzi na powitanie z mniej lub bardziej znanymi osobami, generalnie im częściej, tym lepiej, olaboga), ale do jednej - jak na razie - nie zdołałam: czemu, ach czemu, śniadanie musi być słodkie, obiad musi być o 12ej (kiedyś za starych dobrych uczelnianych czasów jadłam jabłko lub kanapkę, żeby zabić głód do obiadu w okolicach 16ej), a kolacja (czy raczej Kolacja, z uwagi na objętość posiłku) ok. 19ej? No kto to widział? Czyli tak: pain au chocolat z samego rana, które to rano następuję stosunkowo późno w porównaniu z porankiem naszym ojczystym (koło 8ej w moim wypadku), następnie, ledwo człowiek zgłodnieje, obiad, a potem.... długie, powolne tortury, praca na pełnych obrotach wtedy, gdy człowiek najchętniej uciąłby se drzemkę, i burrrrrczenie, i pełne napięcia odliczanie czasu do 19ej, kiedy to wracam do domu, padnięta po całym dniu, i rzucam się na talerz (a czego? myśleliście, że kanapek? nie! normalnego posiłku, z mięchem, kartofelkiem, sosikiem!), pożeram... i trawię. i trawię, i idę spać jeszcze potrawić, jak wąż mysz. Uchhh.

No i tyję.
Więc to nie moja wina, tylko francuskich zwyczajów żywieniowych, ot co.
Nawet kiedyś próbowałam się zbuntować i spożywać wieczorem tylko zielone koktajle, ale przestałam w momencie pojawienia się pierwszych myśli samobójczych.

Żeby nie było, że narzeka tylko strona polska, to prawie otarłam się o dramatyczny rozpad mojego związku, gdy mój wtedy jeszcze narzeczony zobaczył, jak jem rano kanapkę (!!!) z szynką (!!!!). O rany, jaki był niesmak, jaki uraz psychiczny. Chyba kocha mnie na tyle, żeby znieść moje kompulsywne zakupy i moje marchwiane łapy, jak również fakt, że kiedyś w hotelu pomyliłam sejf z mikrofalówką, ale szynka rano, no co to, to nie, na to to on się nie pisał.

A teraz kończę, bo jest 19:11, czyli: BĘDĘ JEŚĆ!
^^
 
z internetu


 

0 komentarze:

Prześlij komentarz