środa, 20 sierpnia 2014

Moja Alzacja - część druga

Ostatnio rozwlekałam się nad mniej znanymi perełkami Alzacji, więc dzisiaj chciałabym to zmienić, żeby nie pozostać dłużna Strasbourgowi :) Dlatego zapraszam na kolejną porcję zdjęć i garść wspomnień z tego pięknego miasta!

Strasbourg jest zwykle kojarzony z kilkoma elementami - takimi jak Katedra, Parlament Europejski, Trybunał Praw Człowieka czy Rada Europy. Rzeczywiście, są to turystyczne "must-see", i pamiętam, że nawet na wycieczce szkolnej w gimnazjum w drodze do Poitiers zatrzymaliśmy się w Strasbourgu i w strugach deszczu biegiem zaliczaliśmy kolejne pozycje. Zapamiętałam z tego dnia tylko to, że było zimno, ciemno i ponuro, i nie poświęciłam Strasbourgowi ani jednej ciepłej myśli. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że będę tam jakiś czas mieszkać, ba, że zakocham się w tym mieście, to popukałabym się w czoło. Życie lubi płatać figle :) A więc - panie, panowie, Katedra!


Tak, tak, nocą :) Najbardziej urzekła mnie właśnie nocą. Tym bardziej, że w wakacje codziennie odbywa się spektakl polegający na iluminacjach katedry światłami o wszystkich kolorach, pod dyktando rozlegającej się zewsząd muzyki. Co roku jest inny motyw przewodni, co roku katedra opowiada inną historię. Większość ludzi przynosi ze sobą koce i kładzie się na ziemi, żeby móc jak najlepiej widzieć cały budynek:


 Ziemia drży od muzyki, niebo rozświetla poblask od murów Katedry, wszyscy wokół wzdychają zauroczeni... Jest to niesamowite przeżycie. Polecam wpisać na youtubie "Strasbourg cathedral light show", można w ten sposób znaleźć nagrania wielu ludzi. Oczywiście absolutnie nie oddaje to atmosfery tego wydarzenia, ale można lepiej wyobrazić sobie, jak to wygląda. :) A propos youtube'a - zapraszam serdecznie tutaj:

                            

 - jest to utwór "Le temps des Cathédrales" w wykonaniu Bruno Pelletier, piosenkarza wcielającego się w postać Gringoire'a w oryginalnym musicalu Notre Dame de Paris z 1998 roku. Dla mnie ten utwór jest skończonym arcydziełem, i wzruszam się nieprzyzwoicie za każdym razem, kiedy go słucham. Tym bardziej, że gdy byłam we Francji, śpiewaliśmy go z całą grupą towarzyszących mi praktykantów w środku nocy, na całe gardło, i był to jeden z tych momentów w życiu, kiedy idealnie wpada się z drugim człowiekiem w ten sam rytm, kiedy nie trzeba nic mówić, nic wyjaśniać, bo po samym spojrzeniu wie się, że czujemy to samo. Była to wyjątkowa noc i dziś "Le temps.." jest dla mnie praktycznie świętością. Istnieje również polska wersja w wykonaniu Łukasza Zagrobelnego "Katedr świat", i wiem, że wielu osobom ta wersja również ogromnie się podoba. Mi w ogóle, ale to pewnie przez mój sentyment do oryginału nie jestem obiektywna.:P Przy okazji polecam cały musical, bo... ech, to trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć. Mój warsztat literacki nie jest na tyle bogaty, żeby opisać poziom Notre Dame de Paris :) Jeśli ktoś jest fanem tego musicalu i zna francuski lub angielski, to polecam wywiad z głównymi aktorami, przeplatany skrótami utworów i dużą dawką humoru:


Dopiero dzięki Notre Dame de Paris dotarło do mnie, że Garou dobrym piosenkarzem jest. A nawet więcej niż dobrym. Wcześniej kojarzyłam go tylko z jakimiś tam utworami z radia, które to "jednym uchem wlecą, a drugim wylecą", i dopiero po zetknięciu się z Quasimodem... Spłynęła na mię prawda. ;)

No tak, ale w Strasbourgu są jeszcze inne rzeczy poza katedrą... A właśnie, byłabym zapomniała! Katedra posiada tylko jedną wieżę. Po małych poszukiwaniach wyjaśnienia doczytałam się, że choć byłoby to bardzo piękne i romantyczne, gdyby stała za tym jakaś mroczna historia, to i tym razem proza życia zabiła romantyzm i po prostu na drugą wieżę nie starczyło wówczas pieniędzy. Jeśli ktoś ma jakieś ładniejsze (i/lub prawdziwsze wyjaśnienie), to chętnie posłucham. ;) Ale miało być o innych rzeczach....

Wystarczy odwrócić się plecami do Katedry, żeby natknąć się na takie oto cudeńko:



Jest to całkiem spory sklepik, wypełniony... czekooooolaaaadą od podłogi po sam sufit! Już z ulicy zachęca nas do wejścia zapach słodyczy, przy drzwiach stoi uśmiechnięta dziewczyna w firmowym fartuszku i z całego serca namawia do skosztowania którejś z licznych czekoladek, a po wejściu... cukierki, czekoladki, pierniczki, ciasteczka... I ten zapach! Wszędzie wiszą kolorowe torebeczki i małe szufelki, można podejść i nasypać sobie czego tylko dusza zapragnie. Oprócz tego tu i ówdzie leżą czekoladowe bloki i małe młoteczki, żeby odłupać sobie taką część, jaką się uzna za stosowną (dużą! ogromną!). Nie wiem, co mi się bardziej podoba w tym sklepie, forma czy treść :) Ale te kolory i zapachy za każdym razem powalają mnie z nóg.

Idąc dalej w kierunku centrum przechodzimy przez Plac Gutenberga, z jego pomnikiem na środku (bo gdyż mieszkał on - Gutenberg, nie pomnik- w Strasbourgu przez jakieś 10 lat) i prześliczną karuzelą:

źródło: Internet (wstyd, ale nie mam dobrego swojego zdjęcia)


Z placu Gutenberga już tylko dwa kroki dzielą nas od placu Kléber, który otoczony jest z każdej strony przez mniej lub bardziej prestiżowe sklepy, restauracje, i nawiedzanego codziennie przez dzikie hordy klientów Fnaca (to taki nasz Empik).

o taki śliczny jest nocą :)

Jeżeli znudzi nam się centrum miasta, możemy wybrać się na wycieczkę do Oranżerii, w której na każdym kroku spotkamy symbol Alzacji, czyli bociana:


wypoczniemy w pięknych okolicznościach przyrody:

a nawet natkniemy się na budkę do bookcrossingu:

a w niej...

:))) Możemy się tylko zastanawiać, jak ta książka tam trafiła.. Kto...? Dlaczego....? PO CO....? :))) Ale zawsze miło jest zobaczyć polski akcent na obczyźnie! ;)

A jeśli znowu poczujemy głód zabytków, możemy udać się do kościoła św. Tomasza, który zajmuje specjalne miejsce w moim sercu, i to nie ze względu na piękny ołtarz:

ale ze względu na to:





Są to organy, na których zagrał sam Mozart, gdy w 1778 roku przejeżdżał przez Strasbourg. Ja jako psychopatyczna fanka Mozarta (gdyby żył dzisiaj, byłabym jego stalkerką i miała zakaz zbliżania się; obejrzałam Amadeusza 10 tysięcy razy; w wieku 12 lat nazwałam pamiętnik Wolfgang i każdy wpis zaczynałam od "drogi Wolfi":D) prawie zemdlałam, jak to zobaczyłam. Wchodzi sobie człowiek do pierwszego lepszego kościoła, rozgląda się z zaciekawieniem, myśli "no, no, całkiem ładnie", a tu nagle... jak grom z jasnego nieba, organy, których dotykał ON! Tu "organy, których dotykał ON" z bliska:


:) Tym optymistycznym akcentem kończę notkę i serdecznie Was pozdrawiam! :)

2 komentarze:

Français-mon-amour pisze...

Kiedy coś nowego? Jak Ci się żyje we Francji? :)

Anonimowy pisze...

Strassbourg...ale milo udac sie w te podroz razem z Toba!

Prześlij komentarz