wtorek, 5 sierpnia 2014

Kitten Cam i wszystkie jej cudowności :)







Dzisiaj chciałam opowiedzieć o pewnym amerykańskim fenomenie, którego jestem oddaną fanką i który uważam za fantastyczny :) Pewnego zimowego dnia 2 lata temu natknęłam się w internecie na stronę FosterDadJohn na livestream.com . Po wejściu na nią okazało się, że jest to przekaz na żywo, 24/7,  z malutkiej klatki, w której kotka opiekuje się swoimi kociętami. Zaintrygowana, oraz absolutnie zakochana w kotach :), zaczęłam wchodzić tam co jakiś czas, z czasem przywiązując się do tych maluszków, do odpowiedzialnej mamy, i do twórcy tego pomysłu, Johna Bartletta. John jest informatykiem w Mill Creek w Waszyngtonie, i od wielu lat zajmuje się ratowaniem ciężarnych kotek, podrzuconych do położonego w jego okolicy schroniska, lub znalezionych w okolicy, zwykle bez szans na przeżycie. Po porodzie bierze on do siebie taką kotkę i jej maleństwa, i opiekuje się nimi, dopóki nie osiągną wieku, w którym mogą być oddane do adopcji. Za każdym razem schemat jest taki sam – kotka mieszka z dziećmi w małej, dwupiętrowej klatce, na której „parterze” znajdują się kocięta, a na „piętrze” ma kuwetę i jedzenie. W tym okresie, trwającym kilka tygodni, dzieciątka nie potrafią chodzić, są ślepe, i jedyne, co je obchodzi, to mleko mamy. W związku z tym, dzięki pomysłowi Johna, możemy obserwować, jak te biedne, uciemiężone matki całymi dniami leżą na boku i pozwalają się ugniatać swojej puchatej hordzie :) Następnie, gdy kocięta są większe i klatka przestaje im wystarczać, zostają wypuszczone do ogrodzonego fragmentu pokoju, gdzie mają tonę zabawek, drapaki, myszki… słowem wszystko, czego dowolny małoletni przedstawiciel kociego gatunku mógłby kiedykolwiek zapragnąć :) W pokoju tym pozostają do dnia adopcji, po drodze przechodząc jeszcze sterylkę/kastrację, a następnie wędrują do szczęśliwych właścicieli, którzy są starannie dobierani na wiele dni wcześniej i sprawdzeni pod wieloma kątami, czy aby na pewno zasługują na kocie cudeńko w swoim domostwie. :)




John zajmował się ratowaniem kotów na długo przed tym, jak stworzył KittenCam. Pomysł, by wrzucić to online, wziął się z tego, że i tak zainstalował kamerkę w pokoju kotków, by móc obserwować w pracy, czy wszystko u nich w porządku – wtedy pomyślał, że wzasadzie mógłby to udostępnić również innym. Był to strzał w dziesiątkę. Kocią Kamerę ogląda zawsze kilkaset osób, zainspirował wielu innych kocich wielbicieli, by też zajęli się taką działalnością, w związku z tym kamerki zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu :) Profil Johna na Facebooku ma prawie 38 tysięcy polubień. Każdy koci rodzic tuż po adopcji tworzy dla swojej pociechy osobny profil, dzięki czemu my, widzowie, możemy w dalszym ciągu obserwować, jak rosną i stają się Dużymi Kotami. Uważam to za absolutnie fantastyczny pomysł. Dla mnie jest to dobro w czystej postaci. 

"kiedy ten koszmar się skończy??" ;)

Oglądam Kamerkę już od 2 lat, od tego czasu miałam okazję obserwować wiele kocich matek i za każdym razem zadziwia mnie, jak różne mają charaktery, w jak różny sposób zajmują się swoimi dziećmi, mimo, że wszystkie – jedna w jedną – świata poza nimi nie widziały. Nie widziały też świata poza Johnem, który – kiedy tylko zaczynały rozumieć, że już nic im nie grozi – nie mógł się opędzić od ich natrętnych pieszczot. :) W wielu trudnych chwilach, przez które przechodziłam w ciągu tych 2 lat, pomagała  mi właśnie Kamerka – świadomość naturalnego kręgu życia, pokrzepiający widok matki, z uczuciem zajmujących się swoimi dziećmi… matki rudej, czarnej, białej, szylkretki, nieważne. To przekonanie, że gdzieś na świecie coś dzieje się dobrze, słusznie, że matka, która miała zginąć, dostała okazję na urodzenie swoich dzieci, na wychowanie ich, że nad całą tą gromadką ktoś czuwa, a przed nimi tylko dobre dni – to daje mi poczucie bezpieczeństwa i sprawia, że się szeroko uśmiecham. Jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało ;) Dlatego postanowiłam się z Wami podzielić tą stroną, może część z Was już o tym słyszała, ale część pewnie nie, a wydaje mi się, że o takich ludziach, jak John, warto mówić. :) Btw – na kilkaset wychowanych kociąt nigdy nie się złamał i wszystkie oddawał do adopcji, jak Pan Bóg przykazał – aż do ostatniego miotu, kiedy w końcu runęły jego mury obronne i zatrzymał sobie jedną koteczkę – Trillian. Za chwilę zobaczycie, dlaczego :) Oto kilka zdjęć:

John Bartlett – szczęśliwy koci tata :)


Ash – kotek z jednego z poprzednich miotów, który swoją urodą zrobił prawdziwą furorę i ma swój fanklub w internecie :)


a to Trillian – chyba od razu widać, czemu John pękł :)

Podaję też linki na fejsa i na livestream, jeśli ktoś byłby zainteresowany:
Livestream

Pozdrawiam serdecznie!

PS Gacek dzisiaj miał operację, teraz śpi. `Ma wygoloną całą nóżkę, i wygląda tak żałośnie, że serce się kraje od samego patrzenia. Teraz ma nie brykać przez 10 dni, ciekawe, jak my to zrobimy :)

0 komentarze:

Prześlij komentarz