Dzisiaj chciałam opowiedzieć o pewnym amerykańskim fenomenie, którego jestem oddaną fanką i który uważam za fantastyczny :) Pewnego zimowego dnia 2 lata temu natknęłam się w internecie na stronę FosterDadJohn na livestream.com . Po wejściu na nią okazało się, że jest to przekaz na żywo, 24/7, z malutkiej klatki, w której kotka opiekuje się swoimi kociętami. Zaintrygowana, oraz absolutnie zakochana w kotach :), zaczęłam wchodzić tam co jakiś czas, z czasem przywiązując się do tych maluszków, do odpowiedzialnej mamy, i do twórcy tego pomysłu, Johna Bartletta. John jest informatykiem w Mill Creek w Waszyngtonie, i od wielu lat zajmuje się ratowaniem ciężarnych kotek, podrzuconych do położonego w jego okolicy schroniska, lub znalezionych w okolicy, zwykle bez szans na przeżycie. Po porodzie bierze on do siebie taką kotkę i jej maleństwa, i opiekuje się nimi, dopóki nie osiągną wieku, w którym mogą być oddane do adopcji. Za każdym razem schemat jest taki sam – kotka mieszka z dziećmi w małej, dwupiętrowej klatce, na której „parterze” znajdują się kocięta, a na „piętrze” ma kuwetę i jedzenie. W tym okresie, trwającym kilka tygodni, dzieciątka nie potrafią chodzić, są ślepe, i jedyne, co je obchodzi, to mleko mamy. W związku z tym, dzięki pomysłowi Johna, możemy obserwować, jak te biedne, uciemiężone matki całymi dniami leżą na boku i pozwalają się ugniatać swojej puchatej hordzie :) Następnie, gdy kocięta są większe i klatka przestaje im wystarczać, zostają wypuszczone do ogrodzonego fragmentu pokoju, gdzie mają tonę zabawek, drapaki, myszki… słowem wszystko, czego dowolny małoletni przedstawiciel kociego gatunku mógłby kiedykolwiek zapragnąć :) W pokoju tym pozostają do dnia adopcji, po drodze przechodząc jeszcze sterylkę/kastrację, a następnie wędrują do szczęśliwych właścicieli, którzy są starannie dobierani na wiele dni wcześniej i sprawdzeni pod wieloma kątami, czy aby na pewno zasługują na kocie cudeńko w swoim domostwie. :)
John zajmował się ratowaniem kotów na długo przed tym, jak
stworzył KittenCam. Pomysł, by wrzucić to online, wziął się z tego, że i tak
zainstalował kamerkę w pokoju kotków, by móc obserwować w pracy, czy wszystko u
nich w porządku – wtedy pomyślał, że wzasadzie mógłby to udostępnić również
innym. Był to strzał w dziesiątkę. Kocią Kamerę ogląda zawsze kilkaset osób, zainspirował
wielu innych kocich wielbicieli, by też zajęli się taką działalnością, w
związku z tym kamerki zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu :) Profil Johna na
Facebooku ma prawie 38 tysięcy polubień. Każdy koci rodzic tuż po adopcji
tworzy dla swojej pociechy osobny profil, dzięki czemu my, widzowie, możemy w
dalszym ciągu obserwować, jak rosną i stają się Dużymi Kotami. Uważam to za absolutnie
fantastyczny pomysł. Dla mnie jest to dobro w czystej postaci.
Oglądam Kamerkę już od 2 lat, od tego czasu miałam okazję
obserwować wiele kocich matek i za każdym razem zadziwia mnie, jak różne mają
charaktery, w jak różny sposób zajmują się swoimi dziećmi, mimo, że wszystkie –
jedna w jedną – świata poza nimi nie widziały. Nie widziały też
świata poza Johnem, który – kiedy tylko zaczynały rozumieć, że już nic im nie
grozi – nie mógł się opędzić od ich natrętnych pieszczot. :) W wielu trudnych
chwilach, przez które przechodziłam w ciągu tych 2 lat, pomagała mi właśnie Kamerka – świadomość naturalnego
kręgu życia, pokrzepiający widok matki, z uczuciem zajmujących się swoimi
dziećmi… matki rudej, czarnej, białej, szylkretki, nieważne. To przekonanie, że
gdzieś na świecie coś dzieje się dobrze, słusznie, że matka, która miała
zginąć, dostała okazję na urodzenie swoich dzieci, na wychowanie ich, że nad
całą tą gromadką ktoś czuwa, a przed nimi tylko dobre dni – to daje mi poczucie
bezpieczeństwa i sprawia, że się szeroko uśmiecham. Jakkolwiek patetycznie by
to nie brzmiało ;) Dlatego postanowiłam się z Wami podzielić tą stroną, może
część z Was już o tym słyszała, ale część pewnie nie, a wydaje mi się, że o
takich ludziach, jak John, warto mówić. :) Btw – na kilkaset wychowanych kociąt
nigdy nie się złamał i wszystkie oddawał do adopcji, jak Pan Bóg przykazał – aż
do ostatniego miotu, kiedy w końcu runęły jego mury obronne i zatrzymał sobie
jedną koteczkę – Trillian. Za chwilę zobaczycie, dlaczego :) Oto kilka zdjęć:
John Bartlett – szczęśliwy koci tata :)
Ash – kotek z jednego z poprzednich miotów, który swoją
urodą zrobił prawdziwą furorę i ma swój fanklub w internecie :)
a to Trillian – chyba od razu widać, czemu John pękł :)
Podaję też linki na fejsa i na livestream, jeśli ktoś byłby
zainteresowany:
Livestream
Livestream
Pozdrawiam serdecznie!
PS Gacek dzisiaj miał
operację, teraz śpi. `Ma wygoloną całą nóżkę, i wygląda tak żałośnie, że serce
się kraje od samego patrzenia. Teraz ma nie brykać przez 10 dni, ciekawe, jak
my to zrobimy :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz